Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Cuda się zdarzają... gdy są bardzo potrzebne :)

2014-08-17, zmodyfikowana: 2014-09-15   kategorie: prywatne muzyka

Niecały miesiąc temu byłem bardzo smutny...

Od kiedy zetknąłem się z muzyką Kate Bush, a już w szczególności od kiedy obejrzałem zapis wideo z jej pierwszej - i jak dotąd jedynej w życiu - trasy koncertowej, powiedziałem sobie, że jeżeli kiedyś zdarzy się cud i Kate Bush ponownie wystąpi na koncercie, pojadę na ten koncert niezależnie od tego, jak daleko trzeba będzie jechać i ile będzie kosztował bilet...

I oto cud się zdarzył, a ja kompletnie nic o nim nie wiedziałem... :( W połowie sierpnia, zupełnym przypadkiem, przeglądając komentarze pod jednym z teledysków Kate Bush na Youtube, trafiłem na informacje o szykującej się trasie koncertowej (no, może "trasa" to zbyt wiele powiedziane, bo wszystkie koncerty odbywają się w jednym miejscu), która miała się zacząć już lada moment:

Jak się okazało, informacja została ogłoszona na oficjalnej stronie Kate Bush już w marcu, a bilety na koncerty zostały wyprzedane w kilkanaście minut - nie ma się co dziwić jak na wydarzenie, na które fani Kate czekali od 35 lat... Nie miałem natomiast (i nie mam do tej pory) pojęcia, jak to się stało, że ta informacja przeszła mi tak "koło nosa". Byłem przekonany, że ewentualny powrót Kate Bush na scenę po tylu latach (w co zresztą niemal nie wierzyłem, podobnie jak chyba większość jej fanów) będzie wydarzeniem tak głośnym, że będą o nim mówiły wszystkie media zajmujące się muzyką i szeroko pojętą kulturą, i po prostu nie da się go "przegapić". Tymczasem wszystko odbyło się tak cicho i bez większego szumu, informacji praktycznie nie było - a przynajmniej ja ich jakoś nigdzie nie zauważyłem...

Miałem przeogromny żal, że nie miałem szansy "zawalczyć" o bilet, i że mnie tam nie będzie - zwłaszcza, że kto wie, czy druga w życiu Kate Bush trasa koncertowa nie będzie zarazem ostatnią, a więc byłaby to w najbardziej dosłownym znaczeniu jedyna w życiu okazja, aby zobaczyć ją na scenie. Jeszcze bardziej zasmuciły mnie informacje na forach, mówiące o tym, że ceny biletów "z drugiej ręki" sięgają astronomicznej kwoty 1500 funtów, a w dodatku nie ma żadnej gwarancji, że posiadacz takiego biletu wejdzie na koncert - organizatorzy, chcąc ukrócić handel biletami, zastosowali bowiem niezwykłe jak na tego typu wydarzenie restrykcje. Sprzedawane bilety były imienne, a każda osoba wchodząca na koncert miała być przy wejściu legitymowana dla sprawdzenia, czy jest tą samą, której nazwisko figuruje na bilecie. Z pierwszych informacji, które zaczęły się pojawiać po rozpoczęciu trasy, wynikało, że zasada ta jest rzeczywiście ściśle egzekwowana - co doprowadziło niestety do niewpuszczenia na koncerty szeregu osób posiadających oryginalne bilety z "oficjalnego" źródła, które to osoby jednak w pośpiechu przy zakupie biletów pomyliły się, np. kupując bilety na prezent dla kogoś i nie zaznaczając w internetowym formularzu pola pozwalającego podać inne nazwisko od nazwiska osoby płacącej; albo popełniając analogiczny błąd przy płaceniu kartą kredytową należącą do żony/męża.

I wtedy trafiłem na firmę Seatwave - jeden z serwisów internetowych pośredniczących w handlu biletami "z drugiej ręki". Na swojej stronie WWW firma w jasny i wiarygodny sposób prezentowała informację, w jaki sposób zapewnia nabywcom biletów możliwość wejścia na koncert. Sposób był prosty, a zarazem skuteczny: osoba kupująca z oryginalnego źródła bilety na koncert mogła kupić do 4 biletów - logiczne, w końcu na tego typu imprezy idzie się przeważnie z rodziną/przyjaciółmi/znajomymi, i trudno aby każdy osobno kupował bilet. Na wszystkich biletach figurowało rzecz jasna nazwisko tej samej osoby, i tylko ona była legitymowana przy wejściu na koncert - posiadacze pozostałych biletów wchodzili niejako "na jej konto".

Osoba posiadająca "nadmiarowe" bilety mogła je zatem sprzedać w serwisie, pozostawiając jeden bilet sobie. Serwis wyznaczał sprzedającemu i kupującym spotkanie przed koncertem w specjalnie zorganizowanym punkcie odbioru biletów. Spotkanie odbywało się w obecności pracownika Seatwave, który sprawdzał tożsamość wszystkich osób oraz to, że sprzedający posiada bilet również dla siebie. Po pomyślnym zakończeniu tej operacji - nie trzeba chyba dodawać, że dopiero wtedy pieniądze wpływały na konto sprzedającego ;) - sprzedający i kupujący razem udawali się na koncert i po pomyślnym wylegitymowaniu sprzedającego mogli wszyscy razem wejść do środka.

Wyglądało to wiarygodnie - a do tego na stronie Seatwave był dostępny jeden bilet, który jakby na mnie czekał :). Oczywiście po zawyżonej, ale jeszcze akceptowalnej cenie, dalekiej od wspomnianych "kosmicznych" kwot w rodzaju 1500 funtów. Gdy wahałem się nad podjęciem decyzji - a trochę to trwało - inne bilety, niejednokrotnie droższe, były kupowane i znikały ze strony, a ten jeden cały czas był i był - tak jakby specjalnie dla mnie :). Skoro zatem mnie przywoływał, postanowiłem odpowiedzieć na wezwanie :).

Gdy niemała kwota znalazła się na koncie Seatwave, cała reszta poszła jak w jakimś transie: rezerwacja biletów lotniczych, hotelu... a potem pozostało już tylko czekać na ten dzień. A właściwie prawie dwa dni spędzone na podróży pociągiem, samolotem i rowerem ;) tam i z powrotem, ale przeżycie było ze wszech miar warte tej kwoty i tego wysiłku.

I oto cud się zdarzył podwójnie. Nie tylko Kate wystąpiła na koncercie, ale mnie udało się zrealizować marzenie i na tym koncercie się znaleźć - mimo, iż wydawało się niemożliwe, aby do tego doszło :)

Nie był to "zwykły" koncert. Zwłaszcza w jego środkowej części, w której Kate wykonywała suitę "The Ninth Wave" z albumu "Hounds of Love", był to "pełnowymiarowy" spektakl teatralny, z fabułą, aktorami, wykorzystaniem całej techniki scenicznej (zapadnie, ruchome dekoracje, wstawki filmowe wyświetlane na ekranie nad muzykami itd.), robiący niesamowite wrażenie. Kate występowała z towarzyszeniem obszernego, siedmioosobowego zespołu (dwóch perkusistów, bas, dwóch gitarzystów i dwóch klawiszowców), co dało potężne i energetyczne brzmienie koncertowym wersjom utworów znanych z płyt, które - zwłaszcza w przypadku wypełniających ostatnią część koncertu utworom z płyty "Aerial", która jako jedyna z płyt Kate mi "nie podchodzi" - niejednokrotnie zabrzmiały dużo ciekawiej i bardziej wciągająco niż w wersjach płytowych.

Podsumowując jednym zdaniem, Kate Bush wykazała tymi koncertami, że - w razie gdyby ktoś sobie o niej zapomniał, albo miał co do tego jakieś wątpliwości - wciąż jest bezapelacyjnie największa na scenie muzycznej, od 36 lat...

Żal tylko tych wszystkich, którym nie udało się być na koncercie - ja sam przecież parę tygodni temu byłem prawie w takiej sytuacji. Pozostaje im chyba liczyć tylko na DVD z koncertu, które mam nadzieję zostanie wydane - bo chociaż w Internecie są już dostępne bootlegowe nagrania audio, to bez sfery wizualnej oddają one tylko połowę przeżycia, którego doświadcza się będąc na koncercie. Niestety, Kate chyba nie przychyli się do próśb fanów z całego świata, którzy nie dostali biletów, i prosili na Facebooku o transmisję w Internecie jednego z koncertów. A szkoda, bo wydarzenie jest ze wszech miar warte zobaczenia...

komentarze (0) >>>