Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Wiedźmin Turbolechita

2019-03-05   kategorie: kultura społeczeństwo

Jeśli ktoś jeszcze nie widział "Wiedźmina Turbolechity" Ziemowita Szczerka w Teatrze Nowym w Krakowie, to gorąco zachęcam, o ile uda się wam jeszcze "załapać" na jakiś spektakl (na razie do końca marca w repertuarze nie ma niestety żadnego). Wielkie brawa należą się i autorowi, i reżyserowi, i odtwórcy głównej roli, i całemu zespołowi teatru - bo i tekst znakomity, i realizacja iście brawurowa, a w lekkiej formie sztuka traktuje o rzeczach arcyważnych. W tym przedstawieniu jest wszystko. Wstawanie z kolan, "spedalony Zachód", Polską w istocie gardzący, rosyjscy geopolitycy, Wielka Lechia, Ameryka, która sprzedaje nam chorągiewkę za kosztowności i zmywa się czym prędzej, bo "America first", i Narodowy Cydr, będący "sponsorem walki o niepodległość 966-2066". Wiedźmin obiecuje zbudować lepszą przeszłość - nie przyszłość, bo przyszłość jest niepewna, ale przeszłość, bo ta jako coś, co już było, jest pewna na 100% (a w dodatku można ją zbudować samym słowem, w czym my, Lechici, jesteśmy mocni, nie potrzeba do tego działań) - i wciąż nie może rozstrzygnąć wątpliwości, czyśmy bardziej z Zachodu czy ze Wschodu. Bośmy Lechici, i jebać ten Zachód, ale z drugiej strony bez zachodniości wyglądamy jakby zbyt rusko, więc do Zachodu musimy...

Oglądając ten spektakl miałem przemożne skojarzenie z "Weselem" Wyspiańskiego. Myślę, że "Wiedźmin Turbolechita" jest tym dla naszych czasów, czym "Wesele" było dla swoich. I niewesołe to skojarzenie. Bo choć ze spektaklu wychodzi się rozbawionym, to przecież aktorzy skandujący w finale spektaklu "Moc jest z na-mi! Le-chi-ta-mi!" (ale na kolanach!) są tylko ujętymi w nieco inną formę weselnikami tańczącymi chocholi taniec w finale sztuki Wyspiańskiego. Dobrze ponad sto lat minęło, a Polacy wciąż go tańczą...

Ale spektakl trzeba zobaczyć obowiązkowo.

komentarze (0) >>>