Z dwojga złego...
2025-06-02 kategorie: nowości społeczeństwo
...wydaje się, że Polacy wybrali mniejsze zło. Choć obu tych kandydatów - jak już pisałem - uważam za złych, to jednak Karol Nawrocki jest chyba dla Polski mniejszym złem niż byłby Rafał Trzaskowski. Choćby dlatego, że - jak mówił sam ten ostatni, co Internet mu pamięta - "prezydent i premier z jednej partii to najgorsze, co może być".
Stąd też mogę wyrazić drobną radość z tego, że "uśmiechnięci" dostali od narodu siarczysty policzek "na otrzeźwienie". Pytanie tylko, czy ich to faktycznie otrzeźwi, bo po obejrzeniu i wysłuchaniu świetnego materiału wideo, który zacytowałem w poprzedniej notce, mam niestety obawy że nie jest to możliwe - ich odklejenie od rzeczywistości jest nieuleczalne...
Świadczy o tym choćby fakt, że byli tak pewni swego, że zaraz po zamknięciu lokali wyborczych i ogłoszeniu wyników pierwszych exit polli ogłosili wygraną swojego kandydata i zaczęli świętować - przy minimalnej różnicy w liczbie głosów, poniżej granicy nawet teoretycznego błędu, jakim zgodnie z teorią pomiarów obarczone były te sondaże. To, że zdążyły się już nawet ukazać gazety z okładkami obwieszczającymi wygraną Trzaskowskiego, oznacza, że absolutnie nie brali pod uwagę innej możliwości - przecież w tak niepewnej sytuacji każdy rozsądny redaktor opóźniałby druk kluczowych stron tak długo, jak się da; a już po drugim exit pollu o godz. 23:00 było widać, że wynik się zmieni.
Ale moim zdaniem ta pewność może świadczyć jeszcze o czymś innym. O tym, że byli gotowi do przeforsowania zwycięstwa swojego kandydata metodą faktów dokonanych, której tak chętnie używali przy przejmowaniu różnych instytucji po objęciu władzy półtora roku temu - mówiąc wprost, gotowi do sfałszowania wyborów. Dlaczego tego nie zrobili, pozostaje zagadką. Podobno Ursula von der Leyen złożyła na Twitterze gratulacje Karolowi Nawrockiemu z okazji wyboru na prezydenta jeszcze zanim PKW podała oficjalne wyniki wyborów - co oznacza, że być może ktoś zainterweniował i bardzo twardo nakazał, aby te wyniki uznać i aby nikt nie ważył się przy nich majstrować. Ten "ktoś" to może Donald Trump, a może ktoś jeszcze ważniejszy, ktoś z rzeczywistych władców tego świata, czyli pozostających w cieniu magnatów finansowych... Być może ma on tu, w Polsce, takie interesy, które lepiej zabezpieczy Nawrocki w roli prezydenta niż jego przeciwnik...
Faktem jest jedno - te wybory tak naprawdę nie były wyborem najlepszego kandydata, i nie były nawet wyborem kandydata "mniej złego". Były plebiscytem "za" lub "przeciw" rządom Tuska i PO - plebiscytem, który Tusk przegrał. Dlaczego przegrał, o tym mówi świetny wywiad Grzegorza Sroczyńskiego ze specjalistą od sondaży, Łukaszem Pawłowskim, opublikowany jeszcze przed drugą turą wyborów. Rozmówca Sroczyńskiego znakomicie diagnozuje zmiany w obecnej polityce, w której - jego zdaniem - podział "lewo-prawo" został zastąpiony przez podział "góra-dół" i poczucie rozgoryczenia "dołu" wobec pogardzającej nim "góry" (czyli podział typowo klasowy; Marks miał rację - ostatecznie wszystko w polityce sprowadza się do konfliktów klasowych).
Można na to popatrzeć jako na kolejny element w wielkiej globalnej zmianie, jaka od paru lat odbywa się na całym świecie, w kształtowaniu się nowego, post-amerykanocentrycznego i post-neoliberalnego porządku światowego. Co z tego wyniknie? Pozostaje tylko obserwować...
PS. Ten tekst pisałem na kilka godzin przed wieczornym "orędziem" premiera Tuska (a nawet przed jego zapowiedzią). "Orędzie" ujmuję w cudzysłów, bo trudno nazwać orędziem trzyminutowe wystąpienie skierowane praktycznie wyłącznie do własnego, najbardziej twardego i "betonowego" elektoratu, zapowiadające... jeszcze więcej i jeszcze mocniej tego samego, co dotychczas. Jak widać, już potwierdziły się moje powyższe przypuszczenia o niemożliwości "otrzeźwienia" obecnej koalicji rządzącej i totalnym niezrozumieniu tego, że te wybory były pokazaniem im czerwonej kartki przez społeczeństwo, i tego, za co ta czerwona kartka była...